
JAK W LUSTRZE
Wydawałoby się, że Dubrownik nieco skrywa swoje uroki przed przybyszami. Szczelnie zamknięty w murach nie od razu ukazuje swoją niesamowitą zawartość. Wystarczy jednak przebrnąć główne bramy i przedsionki fortyfikacji, a miasto otwiera się wyjątkową przestrzenią swojej głównej ulicy – Straduna. Ten szeroki, magiczny niemal trakt stanowi jakby kręgosłup Dubrownika, do którego zlewają się boczne, wąskie uliczki, a łączy on dwa główne wejścia: zachodnie – Pile i wschodnie – Ploće.
Wyszlifowane płyty białego wapienia, z łatwością udając marmur lśnią w słońcu niczym tafla lustra, a wieczorami odbijają uliczne światła przecudnym blaskiem. Ale Stradun odbija w sobie dużo więcej niż słońce i gwiazdy. W nim, na nim, a i pod nim ukryta jest cała opowieść Dubrownika. Dla Dubrowniczan, nie jest to zwykła ulica…
PLATE COMMUNIS – centrum świata
“W domu się zdycha, a na Stradunie żyje, bo nie jest to ulica, a świat cały! – tak w jednym zdaniu, ujął fenomen Straduna Luko Paljetak – dubrownicki pisarz i poeta.
Dalmatyńskie miasta swoje życie koncentrują głównie na nadmorskich promenadach, gdzie w ciągach kafejek godzinami popija się kawy, obgaduje przechodzących i medytuje patrząc w Adriatyk. Dubrownik jest wyjątkiem, bo otoczony murami nadmorskiej rivy nie posiada. Ale ma swój Stradun.
Kiedy w Dubrowniku mówisz “idę do Miasta”, to znaczy nigdzie indziej, tylko na starówkę. I nie przypadkiem napisałam “Miasta” wielka literą, bo do dzisiaj Grad – Stari Grad tak właśnie się pisze i tak się go czuje. Czy masz coś do załatwienie, czy tylko poranną kawę do zaliczenia, przez Stradun przejść musisz. Trzeba zobaczyć co nowego w mieście, lecz przede wszystkim trzeba być widzianym. Niegdyś każda szkoła miała swój kawałek Straduna. Wiadomo było gdzie stały przystojniaki z morskiej, a przy którym rogu dziewczyny z medyka. Od zawsze było to miejsce spotkań czysto towarzyskich lub tych bardziej formalnych oraz świętowania najważniejszych chwil z życia miasta. Stąd też i dawna, oficjalna nazwa tej promenady Placa – “Plate Communis”.
Do dzisiaj tętni ona życiem i gwarem, zwłaszcza w cieplejszych miesiącach, kiedy spokoju i wytchnienia można szukać tylko w zacienionych bocznych uliczkach Grada.
STRADONE – (wł.) ULICZYSKO
Skąd nazwa Stradun, skoro według kamiennych tablic na murach domów adresem mieszkańców jest Placa? Wszystko przez pewną złośliwość Wenecjan, dla których szerokość Straduna była absolutnie niezrozumiała i dla nich było to pogardliwe “stradone” – uliczysko.
I faktycznie, jeśli wyobrazicie sobie ciasnotę średniowiecznych miast – twierdz, dla których przestrzeń chroniona przez mury miejskie była na wagę złota to dubrownickie marnotrastwo wydawałoby się dziwolągiem. Po co komu w środku miasta autostrada, skoro osioł, nawet objuczony zmieści się łatwo w przesmyku o szerokości otwartych, ludzkich ramion?
To akurat wyszło w Dubrowniku przypadkiem. Stradun nie zawsze był ulicą.
Zanim miasto stworzyło swój dzisiejszy kształt, w miejscu Straduna znajdował się wąski kanał morski, dzielący dwie osady. Z nich, od VII wieku formuje się Dubrownik. Była to taka naturalna granica pomiędzy obcymi cywilizacjami. Na południowych skałach dzisiejszej starówki ulokowała się łacińska Ragusa, a po drugiej stronie u podnóża wzgórza Srd słowiańska Dubrava. Obie te osady zaczynają się asymilować i zbliżać do siebie. I kiedy po wstępnych rzeziach – głównie ze strony naszych słowiańskich przodków, wraz z rosnącym dobrobytem, stosunki zaczęły się zacieśniać kanał zostaje zasypany. Ale szeroka oś pozostała do dziś.
I Bogu dzięki, bo jest gdzie nowe buty pokazać.
SPACER? – NIE!, NIE! – đir
Tak, jak żaden mieszkaniec Dalmacji nie nazwie morza wodą, tak samo żaden Dubrowniczanin nie będzie spacerował po Stradunie.
Morze to morze, i “wydzier” przez pół plaży: “jaka jest wodaaa?!” spowoduje tylko pobłażliwy uśmiech lokalnych, bo jak widać nie wiecie, że woda jest w kranie albo rzece, a w Adriatyku jest morze.
I podobnie jest ze Stradunem. Po tej ulicy nie ma pospolitych spacerów. Po Stradunie “czyni się đir”. I nie jest to to samo. Włoskie giro, girare – czyli kółko, krążenie niewiele Wam pomoże w wyjaśnieniu tradycji điru po Stradunie, bo przecież Stradun rondem nie jest. Ale! Jak już się założy nowe buty, markowe okulary przeciwsłoneczne i namaluje urodę to kto zabroni chodzić w kółko? Od dzwonnika do dzwonnika, njalepiej kilka razy, żeby wszyscy widzieli. A kiedy już nogi w obcasach nieco zmęczone zasiadasz z gracją w kafejce i obserwujesz kto, z kim i dokąd. Naprawdę trzeba mieć kondycję aby po tym wyszlifowanym bruku latać na obcasach. Też kiedyś đirowałam – 10 kilo temu 🙂 – i teraz już z rozwagą i dostojnie. Tylko trampki i klapki! Choć na Stradun mam oczywiście takie luksusowe :):)). Tak że sugestia – na Stradun bynajmniej nie w dresie kochani. Właśnie po kreacjach z łatwością rozpoznacie lokalne towarzystwo. Zawsze lekko “over-dressed”, co znaczy, że ta miejscowa elegancja stradunowa jest zazwyczaj lekko przesadzona. Już w popołudniowych odsłonach panie prawie wieczorowo, a kiedy słońce zajdzie zaczyna się prawdziwy śródziemnomorski glamour, prawie na granicy kiczu. I to jest właśnie urok tego miasta. Jest na co popatrzeć.
ZWIERCIADŁO TRADYCJI
Stradun wciąż jak zwierciadło odbija dzieje Dubrownika. I od dawnej dostojnej przeszłości, przez dramaty, które w swojej historii przeżywało to miasto, aż do dzisiejszego ustalonego rytmu od zimy do lata i od lata do zimy.
Możesz przejść jako przybysz, co patrzy pobieżnie nieznajomym wzrokiem po kamiennych fasadach, oknach wystawowych, umykając przed letnim słońcem i kląć pod nosem na cenę kawy.
A możesz zagłębić się w to co opowiada ta ulica. Stradun wita cię czystą, świeżą wodą w Fontannie Onofriego, samotną głową miłosnego maszkarona, kawą, w której cenie masz modną rewię (i toaletę!). Jest tu opowieść o Wielkim Trzęsieniu, o granatnikach z 1991, o ponad 1000 procesjach św. Błazeja i ślubnych korowodach, a tak że ostatnim kondukcie pogrzebowym, który przeszedł przez Stradun i pożegnał naszego rodaka – Ludomira Rogowskiego.
Którą opcję wybierasz mój podróżniku?